między jednym pomnikiem smoleńskim, a drugim,
wspomnę tu sobie, u Tomka, gościnnie, inną rocznicę,
dzisiaj pomniejszą, zapomnianą, w cieniu najważniejszej z ważnych.
Dzisiaj Wawel się liczy, nie jakieś tam Monte Cośtam
Aaaa - pewnie, wspomnienie też się nie liczy,
bo bez odczytania smoleńskiego apelu będzie.
MALINA - POST GOŚCINNY
Dzisiaj wspominam
MONTE CASSINO
Bo jeśli nie dzisiaj,
to kiedy ?
jeśli nie ja, to kto ?
Kochałam go jak wnuczka, chociaż prawdziwą wnuczką nie byłam.
Miał duszę malarza i jak malarz opowiadał o świecie obrazami, a ja jak
gąbka te opowieści chłonęłam. Były prawdziwe, tak, jak prawdziwe były
zasuszone w książce czerwone maki. Ostrożnie brałam w dłonie kwiaty,
które przetrwały dłużej, niż ci, co po nich szli. Jak kruche jest życie
ludzkie, myślałam, gdy jeden płatek rozkruszył się w palcach. Jak wielka
jest jest odwaga i ofiara krwi, myślałam patrząc na rdzawe kwiaty.
Leopold, młodszy brat mojego Dziadzia.
Wujciu Bolek, jak go zawsze nazywałam.
To on pokazał mi maki, dał do ręki, opowiedział o tamtych, koszmarnych
dniach. O okopach, szrapnelach, świstaniu kul, o głodzie, chłodzie,
błocie i o drodze znaczonej trupami kolegów. O tym, jak okrutna i brudna
jest wojna, jak odziera ludzi z człowieczeństwa. Wujciu Bolek, jeden z
2931 żołnierzy rannych pod Monte Cassino. Dostał w samą pierś ale
ogromna, poszarpana rana cudem się zagoiła. Wiesz, mówił do mnie,
wycięli mi tam serce. Opowiadał godzinami a ja słuchałam. Pokazał mi
piekło! I chociaż zobaczyłam je tylko oczyma wyobraźni, to do dzisiaj zapomnieć
nie mogę. Więc jeśli nie ja, to kto? Jeśli nie dzisiaj, to kiedy ?
Dokładnie 73 lata temu, po jednej z najkrwawszych i najbardziej zaciętych
walk drugiej wojny, polska Biało-czerwona dumnie załopotała zatknięta
na ruinach klasztoru. Pierwsza. Dopiero kilka godzin później generał
Anders rozkazał naszym wywiesić obok brytyjską. 60 lat temu, dokładnie
18-go maja w południe, w ruinach klasztoru zabrzmiał Hejnał Mariacki.
To było 73 lata temu, a czy my o tym pamiętamy ?
Leopold nie miał dzieci, nie miał wnuków ale miał nas.
Moją Mamusię uważał za córkę a mnie przekazywał to wszystko, co pewnie
by przekazał swojemu usynowi, gdyby ten syn żył. Ale zmarł kilka dni po
urodzeniu. Zasuszone maki przetrwały, długo leżały między kartkami
starej książki aż w końcu trafiły do szkoły, opowiadać dzieciom o
honorze, odwadze, poświęceniu i miłości Ojczyzny. Inne wojenne pamiątki
leżą schowane w żołnierskim,
blaszanym pudełku, a listy i dokumenty w pamiątkowej kasetce. No i w
naszych sercach. W taki dzień, jak dzisiaj wracam do wspomnień. Wyjmuję
pierwszy z brzegu list. Powojenny.
Wujciu był już staruszkiem, kiedy pisał te słowa. Widać, że ręka już niezbyt sprawna, a przecież nawykła nie tylko do
karabinu, do pędzla artysty też. Bolek żył ponad 90 lat, ostatnie lata
spędził niestety przykuty do łóżka, bo nogi odmówiły mu posłuszeństwa.
Umysł jednak do końca miał jasny.
Na odwrocie Jego wojenna historia. Schowaj na pamiątkę Haneczko, mówił. Schowałam. Będzie dla następnych pokoleń.
I jeszcze to:
Czerwone Maki. Pieśń żołnierska.
Powstała w nocy zwycięstwa, z 17 na 18 maja 1944 roku. 60 lat temu. Ale
nie od razu cała, tylko dwie pierwsze zwrotki, trzecią dopisano
kilka dni później. Pieśń chwyciła za serca. Nikt nie chciał czekać. Od
razu, na gorąco, zaczęto drukować słowa i nuty. W tym czasie, we
Włoszech, wychodziło drukiem polskie czasopismo "Na szlaku Kresowej".
Pieśń znalazła się w specjalnym dodatku.
Pożółkła kartka z frontu. Ze wzruszeniem dotykam.
Ze wzruszeniem czytam te słowa i odczytuję nuty. Przez ile rąk przeszła
ta kartka papieru ? Co widziała ? Ile łez wycisnęły słowa, ile tęsknoty
rzewne nuty ? Kto śpiewając myślał o rozkazie generała Andersa :
Niech lew mieszka w waszym sercu !
Dwóch braci śpiewało mi żołnierskie pieśni.
Dziadziu zawsze
Marsz Pierwszej Brygady. Ten
Marsz prędzej potrafiłam zaśpiewać niż
Wlazł kotek. Brat dziadzia, wujciu Bolek, śpiewał mi
Czerwone maki.
Ech, muzykalni chłopcy byli, w młodzieńczych latach nawet serenady, pod
oknem pięknej popadii, wyśpiewywali. Ale wojna repertuar z romansowego
na patriotyczny zmieniła i tak już zostało. A że we mnie drzemie serce
wojownika to żołnierskie śpiewanie właśnie mnie przekazali.
Kiedy zaczęła się druga wojna Bolek miał 39 lat.
Stary Legionista, urzędnik państwowy, poszedł na front - jak wszyscy
Historię Bolka z czasów pierwszej wony i Legionów już tu wcześniej
opisywałam. Jego medale i odznaki, te spod Monte Cassino, Tobruku i
Palestyny pokazywałam ale pokażę jeszcze raz ... bo jeśli nie ja, to
kto ?
Dzisiaj, z blaszanego pudełka, znowu wyciągam żołnierskie pamiątki.
I te wcześniej pokazywane i jeszcze inne:
Srebrny Krzyż Zasługi z Mieczami. Akurat ten Krzyż nie należał do Bolka,
tylko do brata moje babci - Stasia. Bolek dostał Krzyż Brązowy ale,
niestety, zdjęcie brązowego niezbyt mi wyszło.
Krzyż Srebrny ma amarantową wstążkę z niebieskimi paskami, jest ze
srebra, ramiona ma z czerwonej emalii a w środku białe emaliowane pole z
inskrypcją
RP. Ten brązowy emalii nie ma.
Medal Polska Swemu Obrońcy
Odznaki, medale, książeczki, naszywki, listy ...
Umiłowanie wolności, umiłowanie
Ojczyzny. Gdyby chociaż po wojnie mógł wrócić do tej, za którą walczył.
Gdybyż ! Ale nie mógł. Oczywiście, że w końcu wrócił, niestety via
Londyn i dopiero w sierpniu 1947 roku. Takich bohaterów ojczyzna tu nie
potrzebowała, takich sobie wyraźnie wtedy nie życzyła.
Pół świata z armią - Monte Cassino, Tobruk, Asyż czy Palestyna.
Podarował mi te pamiątkowe zdjęcia, tylko wcześniej, na jednym, zrobił
długopisem znak x, żebym bez zbytniego dociekania mogła go odnaleźć.
Widziałam na
własne oczy nie tylko te zasuszone, czerwone maki, widziałam też różę z
Ogrodu Świętego Franciszka, dostał ją od zakonników gdy wyzwalał
Asyż.Widziałam swetry robione z lotniczych pończoch, które przysyłał z
Anglii. Widziałam seans hipnozy, której nauczył się w czasie wojny od
Hindusów. Widziałam też głęboką wiarę tego niegdyś ateisty. Dziwnymi
drogami chadzają ludzkie losy, jednym wojna wiarę zabiera innym wiarę
daje tak, jak Bolkowi. Kiedy patrzyłam na Bolka w trumnie myślałam sobie
że w swoim życiu nie spotkałam człowieka który tak pogodnie odchodził
do Domu Ojca dziękując za dobro, które dostał. Może tak jest, że
człowiek, który doświadczył takiego ogromu zła potrafi docenić każdą
okruszynę dobra ? Wydawało mi się, że śpi uśmiechnięty leżąc na boku z
podkurczonymi nogami. Wujciu Bolek uśmiechał się w trumnie.
Dzisiaj, w rocznicę zwycięstwa pod Monte Cassino, myślę o wujciu Bolku, o
człowieku, któremu wolność zabrano i który życia nie wahał się narażać,
byśmy my tę
wolność mieli. Myślę o jego czerwonych makach i siwych włosach. O
łagodnym spojrzeniu i zawsze uśmiechniętych oczach Oczach które tak
wiele złego widziały i nie oślepły na dobro. Ciesz się wolnością dziecko, mawiał. Taką nawet jaka teraz jest, w sercu
masz prawdziwą a da Bóg i ta prawdziwa przyjdzie. Przyszła.
Ja się cieszę, jestem mu to winna ! Jemu i tysiącom innych, znanych i bezimiennych. I jeszcze coś - jestem z nich dumna !
Czerwone, jak czerwona jest krew,
kruche i delikatne jak ludzkie życie ... maki ...
Ten wpis zrobiłam 3 lata temu. Wtedy jeszcze trochę bardziej , jako Naród pamiętaliśmy ... nawet był specjalny bieg. Bardzo przeżywałam, że nie mogę pobiec. Umieściłam ten wpis na fb. Zrobiłam sobie na pamiątkę zrzut z ekranu. Wspaniale było
poczytać, komentarze. Ludzie wcale nie są obojętni. Pamięć zostaje. W
sercach jest potrzeba wdzięczności.
jeśli podobał Ci się ten wpis
to wejdź na liiilil
i zagłosuj